Czy to rząd winien jest szkód zdrowotnych dopalaczy?

O tym jak władza państwowa sprawiła, że coraz więcej ludzi zatrutych dopalaczami zaczęło trafiać do szpitali za chwilę. Na początku warto zauważyć jak przez bezsensowne prawo i populistyczną politykę zera tolerancji władze przyczyniły się do wynalezienia, a właściwie wymyślenia dopalaczy, a następnie do ich ogromnej popularności.

Za powstanie dopalacze należy obwinić pośrednio Stany Zjednoczone. To one rozpoczęły politykę prohibicji i narzuciły ją reszcie świata jako jedyne skuteczne rozwiązanie problemu narkomanii. Dziś niestety wiadomo, że był to nieodwracalny błąd, który przyczynił się do rozrostu narkomanii, pojawiania się czarnego rynku, który zapewnił zaplecze ekonomiczne mafii, gangsterom, terrorystom i innym przestępcom. Obecne wiadomo już, że przez te nierozważne poczynania, wprowadzone przez ludzi, którzy pragnęli zachować ’stołki’ po czasach nieudanej prohibicji alkoholowej, zyski z rynku narkotyków, zaraz po ropie naftowej i medycynie stanowią ogromną część obrotów w światowej gospodarce. Teraz coraz więcej ludzi i państw zauważa, iż narkotyki były, są i będą. Skala zjawiska jest już niemal niezależna od prawa. Jego zaostrzanie nie wpływa na ograniczenie narkomanii, a często wręcz odwrotnie przyczynia się do jej rozrostu. Liberalizacja polityki w Portugalii, czy Holandii dowiodła, że takie podejście może przyczynić się do minimalnego zmniejszenia statystyk nowych uzależnień. Kryminalizacja handlu, czy nawet posiadania i używania narkotyków skłoniła do rozważań nad obejściem przepisów, nad wynalezieniem narkotyków, których jeszcze nie sklasyfikowano. Tak zaczęły powstawać pierwsze dopalacze. Prawdopodobnie nie doszłoby do tego, a na pewno nie doszłoby do tego tak szybko, gdyby państwa świata stosowały bardziej liberalne, lecz racjonalne podejścia do zjawiska narkomanii. Gdyby nie karano tak surowo za używki mniej groźnie, niż te wbudowane już w naszą kulturę i dystrybuowane legalnie, często pod monopolem państwowym. Już dawno, bo w 1995 roku Światowa Organizacja Zdrowia udowodniła mniejszą szkodliwość marihuany od tytoniu i alkoholu, potwierdziły to choćby badania przeprowadzone przez ekspertów z renomowanego journalu medycznego The Lancet w 2001, a następnie w 2010 roku.

Tu zaczyna się druga wina, jaką ponosi państwo. W Polsce polityka antynarkotykowa jest wyjątkowo surowa. Podczas gdy w innych krajach Europy i zachodu posiadanie substancji odurzającej na użytek własny traktowane jest jako wykroczenie, najczęściej zagrożone karą mandatu. U nas jest to przestępstwem, wbrew zasadzie leczyć zamiast karać, użytkownicy narkotyków trafiają do więzień, gdzie mają swobodny dostęp do źródła swej choroby – do narkotyków. Zamiast trafiać na terapię, czy do ośrodka zamkniętego zajmującego się leczeniem uzależnień są karani za swoją chorobę i swoje uzależnienie. Wraz z dopalaczami pojawiła się dlań nowa alternatywa, legalne zaspokajanie potrzeb, które kreuje ich choroba. Odkąd pojawiły się te sklepy, nie musieli już uganiać się, za dilerami, ryzykować kontaktu z nimi, ani z policją. Mogli wreszcie w świetle prawa używać substancje podobne do tych, których używali wcześniej. Podobnych, często jednak bardziej szkodliwych i toksycznych, nigdy nie testowanych i nie przebadanych wytworów wyobraźni chemików. Dopalaczowy interes kwitł, masowo pojawiały się nowe punkty sprzedaży. O dziwo wiadomo mi o jednym sklepie, który poniósł porażkę. Zadecydowało o tym jego położenie. Sklep z dopalaczami w Cieszynie splajtował. Stało się tak najprawdopodobniej, dlatego, że użytkownicy woleli zaopatrywać się w substancje sprawdzone, znane od lat, legalnie dostępne tuż za mostem, za granicą, w Czechach. Czyżby Czesi wprowadzając regulacje swojej liberalnej polityki, gdy wszyscy się im dziwili, uprzedzili problem dopalaczy?

Zabawne i absurdalne, ironiczne? To jeszcze nie koniec udziału parlamentu i rządu w działaniach sprzyjających szkodzie obywateli!

Warto wspomnieć o nastawieniu do dopalaczy samych użytkowników. Ludzie myśląc, że coś sprzedawane jest legalnie byli wielokrotnie niemal pewni, że musi to być stosunkowo bezpieczne. Bezpieczniejsze od właściwie mało szkodliwych narkotyków, które przecież są nielegalne i surowo karane. Stąd beztroskie zażywanie przeogromnych ilości nowych tajemniczych substancji, mieszanie ich, przyjmowanie w towarzystwie alkoholu, tytoniu oraz tych nielegalnych. Początkowo najczęściej kończyło się to najwyżej złym samopoczuciem, mdłościami, ospałością, otępieniem, bólami brzucha lub biegunką. Zwróćmy uwagę na to, kiedy pojawiła się fala ostrych zatruć spowodowanych tymi substancjami.

Po pierwsze pojawiał się po wakacjach, gdy młodzież zaczęła w szkołach wymieniać się spostrzeżeniami i doświadczeniami związanymi z dopalaczami. Do tego czasu zmianie uległy niestety i same dopalacze. Pod wpływem kolejnych działań rządu i nowych zaostrzeń ustawy o przeciwdziałaniu narkomani na listy substancji zakazanych wprowadzano kolejne środki chemiczne będące składnikami dopalaczy. Pomińmy już fakt, że przy jednej z pierwszych nowelizacji na listę wpisano lilię wodną, popełniając literówkę w łacińskiej nazwie pewnej rośliny. Zastanówmy się raczej nad konsekwencjami nowych rozszerzeń owej listy.

Właściciele dopalaczy nie rezygnowali. Zamiast substancji przetestowanych już trochę w innych krajach, byli zmuszeni wprowadzać do swoich specyfików nowe zmienione środki chemiczne, które nie figurowały jeszcze na czarnej liście. Kolejne rozszerzenia, oznaczały kolejne substancje. Substancje sprawdzone, stosunkowo mało szkodliwe, zastępowały nowe, opracowywane w pośpiechu, słabiej sprawdzone, w ogóle nieprzebadane. Tak właśnie za sprawą polityków doszło do sytuacji, gdy na rynku pojawił się Tajfun i inne silnie toksyczne substancje, które były w stanie spowodować nawet zgon. Po jednej z kolejnych nowelizacji, która zbiegał się w czasie z końcówką wakacji wprowadzono do obrotu bardzo szkodliwe, nowe specyfiki. Każda z nowelizacji zmuszała, do wprowadzania mniej sprawdzonych, często groźniejszych chemikaliów.

Mało tego! Przed pierwszą nowelizacją na opakowaniach środków kolekcjonerskich, prócz formułki ‘Ne do spożycia’ widniały jeszcze składniki, które były w nich zawarte. Ułatwiało to jednak pracę Rządu, który przepisywał je na swoją listę, zarówno te psychoaktywne, jak i zwyczajne nieaktywne wypełniacze. Jako, że produkty kolekcjonerskie nie muszą na opakowaniach wymieniać swych składów, właściciele dopalaczy szybko zrezygnowali z tej praktyki. Z praktyki, która w razie zatrucia mogła znacznie ułatwić pracę również lekarzom. Od kolejnej nowelizacji, zamiast sprawdzać nazwę substancji na opakowaniu, lekarze musieli wysyłać próbki do analizy, która trwała zazwyczaj bardzo długo. Zamiast szukać sposobów leczenia zatrucia daną substancją w literaturze, prasie, Internecie, czy u swoich zagranicznych kolegów, musieli najpierw zastanawiać się, jaka substancja zawiniła…

I jeszcze jedno! Kolejne nowelizacje doprowadziły do tego, że pod szyldem wcześniejszych nazw sprzedawano całkowicie inne środki. Osoby sugerujące się jedynie opakowaniem i nazwą, które nie zauważyły małego napisu typu ‘new’, mogły z łatwością przedawkować nową substancję, która okazałaby się jeszcze bardziej toksyczna i silniej działająca, niż ta, która została wycofana dzień wcześniej.

Tak oto nasze ‘opiekuńcze” państwo nierozważnie, bezmyślnie i krótkowzrocznie przyczyniało się do zagrożenia życia i zdrowia obywateli. Może nawet powinien się tym zając główny inspektorat farmaceutyczny?

Tags: , , ,

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • Twitter
  • RSS

4 Responses to “Czy to rząd winien jest szkód zdrowotnych dopalaczy?”

Leave a Reply

AD