Uchodźcy z Korei Północnej


Zarys historyczny

Korea Północna jest jednym z nielicznych już dziś w świecie państw całkowicie zamkniętych. Niemal nikt nie ma wstępu do tego kraju, tylko nieliczni byli świadkami tego, co dzieje się wewnątrz. Państwo to, wielu kojarzy się z bronią jądrową, ogromną armią wojska, głodem, biedą, obozami pracy i reedukacyjnymi, z tyranią, dyktaturą, komuną.
Do roku 1905 na Półwyspie Koreańskim istniało Cesarstwo Koreańskie. Jednak po zwycięstwie z Rosją, aneksji terytorium Korei dokonała Japonia. W 1945 po kapitulacji zaborcy państwo to zostało podzielone na dwie strefy wpływów, oddzielone granicą wzdłuż 38 równoleżnika. Ustabilizowaniem południa miały zająć się Stany Zjednoczone Ameryki, zaś kluczową rolę na północ od równoleżnika odegrał ZSRR. Od lutego 1946 roku w północnej części Półwyspu rządy sprawował, opanowany przez komunistów Tymczasowy Komitet Ludowy Korei Północnej pod wodzą Kim Ir Sena, który w czasie II wojny światowej walczył jako kapitan Armii Czerwonej w Mandżurii.
W 1948 władze Północy odmówiły udziału w wyborach władz całego półwyspu organizowanych przez ONZ. Korea Południowa 15 sierpnia, Północna 9 września w 1948 roku ogłosiły niepodległość, roszcząc sobie prawo do administrowania na terenie całego kraju. Podział ten pogrzebał ostatecznie szanse na pokojowe zjednoczenie, które i tak było praktycznie nierealne. Żaden z rządów nie mógł zgodzić się na scenariusz zjednoczenia proponowany przez drugą stronę. Koreańczycy z Północy chcieli dokonać rewolucji komunistycznej na Południu przy wsparciu tamtejszych działaczy lewicowych i Związku Radzieckiego.
27 lipca 1950 roku na Półwyspie wybuchła tzw. Wojna koreańska – konflikt zbrojny pomiędzy Północą, a Południem. Wsparcia Korei Południowej udzieliły wojska ONZ. Po licznych porażkach i sukcesach, zarówno jednej jak i drugiej strony, w lipcu 1953 roku podpisano zawieszenia broni, formalnie konflikt zbrojny trwa do dziś. Wojna wyniszczyła oba zwaśnione kraje, szacuje się, że ucierpiało około 4 milionów ludzi.
W 1953 roku ustanowiono Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną. W rok później Kim Ir Sen wprowadził ustrój nadający mu status absolutnego władcy, aż do śmierci. Początkowo polityka centralnego planowania regulująca wszystkie dziedziny życia społecznego sprzyjała odbudowie powojennych zniszczeń. Północni Koreańczycy zgodnie twierdzą, że prawdziwe kłopoty pojawiły się tuż przed śmiercią władcy w 1994 roku i znacznie pogłębiły się po tym, gdy w trzy lata później władzę objął jego syn Kim Dzong Il.

Kim Dzong Um

Geografia
Korea Północna położona jest na północnej części Półwyspu Koreańskiego. Rzeki Tumen i Amnok, ważne z punktu widzenia uchodźców, wytyczają północną granicę z Chinami. Na północno-wschodnim krańcu państwa przebiega krótka granica z Rosją. Od Korei Południowej Północ oddziela Koreańska Strefa Zdemilitaryzowana. Jest to pas ziemi przebiegający wzdłuż linii demarkacyjnej, położony wzdłuż równoleżnika 38. Strefa ta ma szerokość 4km i długość 238km. Teoretycznie rola strefy polega na ograniczeniu fizycznego i wzrokowego kontaktu sił obu stron, co ma ograniczać incydenty i prowokacje. Praktycznie stanowi ona jedną z najszczelniejszych granic świata, na której znajduje się największe na świecie pole minowe. Skutecznie ogranicza wszelkie próby migracji ludności. Uchodźcy z Północy nawet nie podejmują się prób ucieczki bezpośrednio do Korei Południowej, a północnokoreańscy strażnicy strzegący granic muszą dodatkowo strzec siebie nawzajem, tak by żaden z nich nie zbiegł. ,
Stolicą państwa jest Pjongjang znany w Polsce również jako Phenian, który liczy ponad 3 miliony mieszkańców. Korea Północna podzielona jest na dziewięć prowincji.
Życie mieszkańcom utrudnia dość surowy klimat. Zimy są tam bardzo mroźne. Wieją tam często silne, północne i północno-zachodnie wiatry znad Syberii. Wywołują one burze śnieżne, które występują na zmianę z ładną pogodą. Lata są krótkie, lecz gorące i wilgotne. Ulewne deszcze związane z monsunami, które występują tam dość często, w 2007 roku doprowadziły do katastrofalnych powodzi. Pory przejściowe wiosna i jesień przynoszą temperatury stosunkowo najprzyjemniejsze. Wiosną występują często susze na zmianę z gwałtownymi powodziami. Co roku, późnym latem i wczesną jesienią Półwysep Koreański nawiedzają także tajfuny.

Dzieci w oknie przygranicznego budynku Korei Północnej

Uchodźcy
Na terenie Korei Północnej funkcjonują dziesiątki karnych obozów pracy, w których przetrzymuje się obywateli oskarżanych o niewystarczającą lojalność. Do obozu można trafić choćby za przekręcenie słów pieśni śpiewanej na cześć wodza. Niewielu żywym udaje się opuścić taki obóz, przeżywalność wynosi około 7 na 1000-1200 osób. Głód i niedożywienie dotykające przynajmniej czwartą część 23-milionowej populacji. Mieszkańcy często muszą uciekać się do jedzenia odpadków, kory lub korzeni,. Niewyobrażalne niedożywienie, sporadycznie doprowadza do zachowań nawet tak skrajnych jak kanibalizm. Służby mundurowe złożone z przynajmniej miliona pracowników, szpiegujących i prześladujących pozostałych mieszkańców są codziennością. Panuje powszechny strach i nieufność nawet do najbliższych członków rodziny. Prąd włączany jest na około godzinę dziennie i nie dociera do wszystkich. Bieżąca woda dociera do niewielu domostw, a jej dostawy również są nieregularne.
Bieda, głód, brak żywności, opału, opieki medycznej, bark wolności oraz tyrania władzy zmuszają ludność do ucieczki ze swojego państwa. Najczęściej uciekinierzy przeprawiają się przez wspomniane już rzeki Tuman i Amnok. Początkowo migranci pozostawali w Chinach tylko kilka miesięcy, pracując dorywczo, zarabiali trochę pieniędzy i wracali do siebie. Fale tysięcy uchodźców w podartych ubraniach ukrywających się w chińskich górach, lasach i grotach pojawiły się nieco później. Stało się to w latach 90-tych, gdy sytuacja w Korei jeszcze bardziej się pogorszyła. Na początku władze Chin obserwowały sytuację patrząc przez palce, przymykały oczy na uchodźców, dopóki nie cierpiał na tym obraz kraju. Uchodźcom pomagali liczni wolontariusze, najczęściej z Korei Południowej, lecz także Chińscy obywatele oraz różne organizacje humanitarne i wyznaniowe.
Z czasem chińska policja coraz skrupulatniej patrolowała przygraniczne tereny, schwytanych uchodźców odsyłano do Korei Północnej na pewną śmierć. Za ucieczkę grozi tam właśnie kara śmierci lub zesłanie do obozu pracy, co oznacza tylko nieco wolniejszą śmierć.
Globalny świat po raz pierwszy zauważył problem, gdy w 2001 roku siedmioosobowa rodzina północnokoreańska znalazła schronienie w pomieszczeniach przedstawicielstwa dyplomatycznego Wysokiego Komisariatu Narodów Zjednoczonych do Spraw Uchodźców (UNHCR) w Pekinie. Ci zdeterminowani ludzie chcieli zwrócić uwagę na dramatyczną sytuację stek tysięcy nielegalnych przybyszy mieszkających w Chinach. Postanowili, że nie opuszczą tej dyplomatycznej siedziby, dopóki nie zostanie im przyznany azyl w Korei Południowej. W końcu zgodzono się na spełnienie żądań rodziny.
O ile ta afera obeszła się bez zbyt wielkiego rozgłosu, kolejna w marcu 2002 roku była zorganizowaną na wielką skalę akcją. Przy organizacji pomogli wspominani wolontariusze. Chciano ukazać społeczności międzynarodowej, że Chiny nie przestrzegają konwencji genewskiej z 1951 roku dotyczącej prawa do azylu, a łamały ją nagminnie odsyłając ludzi, którzy uciekali przed głodem i prześladowaniami politycznymi. Tym razem, aż sześć rodzin i dwie osierocone dziewczynki przedostały się do ambasady Hiszpanii. Żądania były takie same – azyl, teraz grożono jednak zbiorowym samobójstwem. Władze Chin błyskawicznie i bez rozgłosu spełniły żądania. Na Chińsko – Koreańskiej granicy pojawiało się coraz więcej patroli, władze zachęcały ludność do ujawniania uciekinierów oferując wysokie nagrody. Postępujące represje znacznie osłabiły możliwości interwencji wolontariuszy i organizacji humanitarnych pomagających uciekinierom.
Wraz z najrozmaitszymi akcjami, które były zapoczątkowane w tamtym okresie przez różne organizacje, takimi jak szokujące plakaty, czy wszechobecne informacje o brutalnych działaniach ze strony Chińczyków, system kontroli granic coraz bardziej się zaostrzał. Dokonano niesłychanie skutecznej mobilizacji, regularnie organizowano łapanki na granicy z Koreą, a policję wspomagały oddziały paramilitarne oraz funkcjonariusze władz północnokoreańskich.
W 2002 roku po kolejnych „szantażach humanitarnych” ze strony uciekinierów, którzy tym razem wdarli się do ambasad Korei Południowej i Kanady, władze Chin skutecznie wzmocniły system zabezpieczeń takich placówek dyplomatycznych.
Liczebność Północnych Koreańczyków, którzy uciekli do Chin jest dziś szacowana na minimum trzysta tysięcy. Wg władz Chińskich, które podpisały umowę o ekstradycji z Phenianem, koreańscy uchodźcy są jedynie nielegalnymi emigrantami ekonomicznymi i nie podlegają konwencji genewskiej. Chiny są także nieprzychylne tworzeniu przez UNHCR na ich terytoriach obozów dla uciekinierów. Wiele krajów zachodnich liczy się z gigantycznymi interesami, jakie mogą wypływać ze współpracy z chińskim rynkiem i stara się nadmiernie nie niepokoić oraz nie atakować bezpośrednio tego bogatego partnera biznesowego. Sama Korea Południowa również ukazuje swoje powody do obaw, nie ukrywając, że nagły przypływ uchodźców z północy doprowadziłby do znacznej destabilizacji.

Drut kolczasty przy obszarze zdemilitaryzowanym...

Ucieczka
„3000 km najeżonej niebezpieczeństwami podróży przez Chiny to dopiero początek. Później przed uchodźcami stanie większe wyzwanie: stworzenie sobie nowego życia.”
Większość uchodźców z Korei Północnej początkowo nie planuje swojej ucieczki. Wpajana od najmłodszych lat życia ideologia, system wartości i bezgraniczna miłość do ojczyzny, czy zwykłe ludzkie przyzwyczajenie do kraju dzieciństwa sprawiają, że migrująca ludność zazwyczaj przekracza rzekę stanowiącą granicę z Chinami, tylko po to by nieco poprawić byt swój i swojej rodziny. Zarobki rzędu nawet 30 euro miesięcznie są dla wielu Koreańczyków z Północy bardzo dużą sumą pieniędzy, wartą poświęcenia. W swoim kraju w ciągu miesiąca ciężkiej, wręcz niewolniczej pracy mogą zarobić równowartość około 90 centów. Większość z tych ludzi początkowo planuje tylko ucieczkę na jakiś czas, by zarobić trochę pieniędzy i móc z nimi wrócić do domu i reszty rodziny. Nawet taki krótkoterminowy, nielegalny pobyt w Chinach wymaga od tych ludzi dużo samozaparcia i niezmiernej odwagi. Ryzyko śmierci zadanej przez żołnierzy koreańskich podczas przekraczania granicy jest bardzo realne. Przeważnie strzelają tylko do osób, które jeszcze nie przekroczyły brzegu rzeki, przekonani, że uciekinierów wkrótce złapią służby Chińskie, często po tym kroku pozwalają już na kontynuowanie ucieczki. Po drugiej stronie rzeki zagrożeniem są właśnie chińskie patrole, które przeczesują nie tylko lasy, czy pola, ale również domostwa i wsie, w których mogliby ukryć się niechciani emigranci. Gdy Chiński patrol znajdzie emigranta, odsyła go do Korei, gdzie czeka go rychła śmierć. Uciekający ryzykują jednak, nie tylko własnym życiem. Gdy władze Korei dowiadują się o czyjejś ucieczce, skazują za nią całą rodzinę. Jako rodzinę w Korei Północnej rozumie się wszystkich spokrewnionych do trzeciego stopnia pokrewieństwa. Za ucieczkę jednej osoby do obozów pracy trafiają ojciec, matka, bracia, siostry, lecz także dziadkowie, wujowie, ciotki, kuzyni i inni żyjący krewni. Kara spotyka nawet najbliższe otoczenie uciekiniera, jego kolegów z pracy, sąsiadów i przyjaciół. Ten system ma odstraszać od ucieczki także pracowników dyplomatycznych, którym pozwala się podróżować po świecie, jednak zawsze bez towarzystwa rodzin, które pozostają w Korei.
Gdy Koreańczyk podejmie już tą trudną decyzję o ucieczce, do pokonania pozostaje jeszcze wiele innych przeszkód. Aby przekroczyć granicę, trzeba najpierw do niej dotrzeć. W kraju, w którym nie ma wolności przemieszczania się nie jest to tak łatwe, jak mogłoby się zdawać. Tylko nieliczni dostają przepustki zezwalające na podróż po tym totalitarnym kraju, udaje się to tym, którzy mają przy granicy rodzinę lub inny ważny pretekst by móc dotrzeć w pobliże granic. Konspiracyjna podróż bez przepustki jest możliwa, lecz bardzo ryzykowna, najczęściej wymaga posiadania pewnej kwoty pieniędzy, którą można by skorumpować przewoźników lub konduktorów. Najłatwiej mają mieszkańcy przygranicznych miejscowości, którzy nie muszą martwić się o podróż i mogą dotrzeć do granicy pieszo.
Większość uchodźców próbuje przeprawiać się przez wspominaną już rzekę Tumen. Latem miejscami jest na tyle płytka, że daje się ją przejść, zaś zimą pokonanie tej przeszkody ułatwia skuwający jej powierzchnię lód. Chiński brzeg wygląda niewinnie – miejscami zaledwie kilku żołnierzy, żadnych płotów pod napięciem. Po stronie koreańskiej co kilkaset metrów stoją bunkry przypominające stanowiska myśliwskie. Pragnący uciec przez pewien czas z ukrycia obserwują granicę, sprawdzając w jakich odstępach czasowych pojawiają się nań patrole, najczęściej jest to 30-60minut, a więc wystarczająco długo. Inni przepełnieni strachem nie czekając od razu rzucają się w wody rzeki.
W Chinach prócz patroli policji i armii, na uchodźców czekają także inne zagrożenia. Pozorną pomoc uciekinierom oferują oszuści i sutenerzy. Mieszkańcy chińskich wsi często wykorzystują Koreańczyków do niewolniczej pracy, płacąc jedzeniem, rzadziej małymi kwotami pieniędzy, szantażując wydaniem policji, niejednokrotnie bijąc i poniżając. Skuszone uzyskaniem chińskiego obywatelstwa Koreanki, często zawierają feralne związki małżeńskie z nieuczciwymi mężczyznami z Chin. W Chinach prowadzona jest polityka zezwalająca na posiadanie tyko jednego dziecka, na wsiach bardziej preferuje się potomków płci męskiej, zdolnych do ciężkiej pracy. Przy braku kobiet chłopi ze wsi chętnie zawierają małżeństwa z kobietami z Korei. Niestety, zdarza się, że kobiety są przez nich bity, poniżane i wykorzystywane seksualnie. Takie żony niemal wcale nie mogą opuszczać domu i muszą żyć w ciągłym strachu i obawie przed denuncjacją.
Po udanej ucieczce droga, którą muszą przebyć uchodźcy, by naprawdę zrozumieć, w jakiej izolacji żyli przez lata, jest jednak jeszcze bardzo długa. Po pobycie w tej niewyobrażalnej izolacji Koreańczycy nie rozumieją otaczającego ich świata, nie potrafią pojąć telewizji, są przekonani, że za wszelkie zło na świecie odpowiada Ameryka. Mają problem ze zrozumieniem kalendarza; w Korei lata liczone są, bowiem od roku zerowego odpowiadającego naszemu 1912, czyli dacie urodzin wodza Kim Ir Sena. W swoim kraju za najdrobniejsze przewinienie uznane za zdradę państwa karani byli bardzo surowo. Choćby za zgubienie znaczka z podobizną wodza, który obowiązkowo musiał nosić każdy obywatel, groziła kara obejmująca publiczną egzekucję poprzedzoną obowiązkowym publicznym wyznaniem win. Jeszcze długo po ucieczce emigranci żyją w poczuciu winy, ciągle walcząc z sumieniem, które jak im wpojono, wciąż przypomina im, że zdradzili ojczyznę.
Gdy emigranci zdadzą już sobie sprawę z tego w jak zamkniętym, skrajnie autorytarnym i złym kraju żyli, często decydują się na dalszą ucieczkę. Skuszeni swoistym rajem, jakim są dla nich Chiny, zamieniają plany tymczasowego pobytu zarobkowego na chęć pobytu na stałe, a najczęściej decydują się na podróż do bliższej ich sercu oraz znacznie bezpieczniejszej Korei Południowej. Dalsza podróż wymaga jednak zgromadzenia odpowiedniej kwoty pieniędzy. Czasami swoją pomoc oferują im różne organizacje humanitarne, czy pojedyncze osoby aktywnie zaangażowane w pomoc uchodźcom. Artykuł Toma O’Neill’a z National Geographic Polska opisuje, w jaki sposób w organizacji ucieczki pomaga Koreańczykom pastor Chun Ki-won. Organizuje on liczące niemal 4 tysiące kilometrów przeprawy, poprzez Laos i dżunglę rzeką Mekong do Tajlandii, gdzie obywatele Korei Północnej mogą ubiegać się o azyl polityczny. Pastor sam przyznaje, że szanse na powodzenie wynoszą jedynie około 50%. Uciekinierzy muszą przekroczyć kilka dość dobrze strzeżonych granic i nie mając dokumentów przebrnąć przez wszystkie napotkane po drodze kontrole.

Nadzieje na zmiany

Kiedy wreszcie dotrą do kresu swojej podróży uchodźcy mogą liczyć na pomoc władz Korei Południowej. Wstępnie są przesłuchiwani, następnie odsyła się ich do obozów dla przesiedleńców, w których średnio przez dwa miesiące będą uczestniczyli w obowiązkowych kursach poświęconych kulturze Korei Południowej oraz poznawali nowe umiejętności, takie jak podróżowanie metrem czy otwieranie konta w banku. Nowa ojczyzna gwarantuje im obywatelstwo i zapomogę wynoszącą około 5 000 dol. podzielonych na niewielkie raty, a często także dodatek mieszkaniowy. Pomimo dość znacznej pomocy wielu uchodźcom bardzo ciężko odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości, jednak wreszcie mogą poczuć się prawdziwie bezpieczni i wolni.
W marcu ubiegłego roku zatonął storpedowany południowokoreański okręt wojenny “Cheonan”. Seul, stolica Korei Południowej, oskarżył Phenian o atak, w którym zginęło 46 marynarzy. Korea Północna odrzuciła te oskarżenia. 23 listopada sytuacja na półwyspie uległa jeszcze większemu zaognieniu, gdy po ostrzelaniu przez artylerię północnokoreańską południowokoreańskiej wyspy zginęły cztery osoby.
Ostatnio świat z radością i ulgą obserwował sytuację, gdy Korea Północna wystąpiła do Korei Południowej z propozycją negocjacji Zarówno Phenian, jak i Seul, dawały wcześniej do zrozumienia, że rozmowy pokojowe są możliwe, mimo że napięcie w stosunkach między nimi wzrosło z racji wojennej retoryki i ćwiczeń wojskowych po obu stronach granicy. Na przełomie 2010 i 2011 roku Korea Północna dwukrotnie proponowała władzom w Seulu rozmowy, która miałyby odbyć się pod koniec stycznia lub na początku lutego bez wstępnych warunków w celu zmniejszenia napięcia w regionie. Niestety Korea Południowa odrzuciła te decyzje jako nieszczere.
Tylko czas może pokazać, co czeka półwysep koreański. Miejmy nadzieję, że szybko nadejdzie moment, gdy miliony uciśnionych ludzi kiedyś wreszcie będą mogły żyć normalnie, bez potrzeby heroicznej ucieczki z własnego kraju…

Dziś zmarł Kim Dzong Il, nie oznacza to jednak szybkich zmian. Istnieje wiele scenariuszy dalszego rozwoju sytuacji. Najlepsze rozwiązanie dla północnych Koreańczyków jakim wydaje się połączenie ich państwa z Koreą Południową jest niestety najmniej prawdopodobne. Nawet gdyby nowe władze, niezależnie od tego czy będą to technokraci, dyktatorzy wojskowi, czy Kim Dzong Un, zgodziły się na takie rozwiązanie, może okazać się, że nie zgodzi się na nie sama Korea Południowa. Bo który rozsądny, rozwinięty kraj przyjmie tysiące ludzi, którzy przez całe życie nie mieli kontaktów z realnym światem i obejmie swoją władzą tereny pozbawione wszelkiej roślinności nadającej się do jedzenia, a nawet drzew. No chyba, że okazałoby się iż na Północnym terenie są jakieś bogate złoża na przykład ropy…

by Rafał Grudziński ;|

Tags:

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • Twitter
  • RSS
AD

Narkotyki, polityka i zabójczy uśmiech

Przeglądając
sieć w poszukiwaniu interesujących treści, na portalu Wirtualna Polska natknąłem
się na artykuł o dość zagadkowym tytule "Narkotyki, polityka i zabójczy
uśmiech".
Tekst traktuje o pewnym człowieku, o osobie, która znacznie odmieniła losy
swojego narodu. Nie mowa tu jednak o jakimś wspaniałomyślnym strategu,
empatycznym obywatelu, czy wielkim przywódcy.
Nazwisko Pabla Escobara znane jest dziś w większości krajów latynoamerykańskich
oraz w jego ojczystej Kolumbii, nie dzięki jakimś szczytnym zasługom, lecz z
powodu przestępczej działalności, jaką prowadził. Piętno pozostawione przez
Escobara na wyspie pozostało do dziś, mimo iż upłynęło już niemal 20 lat od jego
śmierci. Tylko ubiegłego roku w Kolumbii zginęło z rąk zabójców 15 817 ludzi, to
więcej niż w Ugandzie, w której trwa rebelia.
Kolumbia już od dawna nie jest spokojna wyspą. Od lat organizują się tam zbrojne
partyzantki, lata 40 i 50 określa się w tamtejszej historii jako "La Violencia",
czyli "Przemoc". Escobar, dla jednych El Patron traktowany jak zbawiciel, dla
innych koszmar, który nigdy nie powinien się zdarzyć, doskonale wkomponował się
w burzliwą historię tego państwa.

Narkotyki
Zwykły chłopiec z ubogiej rodziny zamieszkałej w slumsach otaczających miasto
Medellin dzięki narkotykom błyskawicznie stał się najbardziej wpływowym
człowiekiem w kraju i okolicach. Rocznie zarabiał ponad 2 miliardy dolarów,
kupował i realizował niemal wszystko, czego zapragnął. Urządził prywatne zoo,
miał własne samoloty i śmigłowce.
O slumsach nigdy jednak nie zapominał. Nie tylko werbował stamtąd nowych
żołnierzy do swojej przestępczej armii. Wspierał również budowę szkół i boisk, a
nawet budował całe osiedla mieszkaniowe dla tamtejszej biedoty. To właśnie Ci
biedni ludzie, jago byli sąsiedzi okrzyknęli go mianem El Patron.

Polityka
Ogromny
majątek i tytuł kokainowego króla nie zaspokoiły w pełni ambicji Pabla, który
zaangażował się również w politykę. Mimo, że dość szybko zdobyto wiedzę na temat
źródeł jego majątku i wykreślono go z listy członków Partii Liberalnej, zdołał w
1982 roku zasiąść w kolumbijskim Kongresie.
Jak ukazały późniejsze zdarzenia nie był to odpowiedni krok. Teraz już niemal
wszyscy wiedzieli o nim i o jego ciemnych interesach. W kongresie długo nie
zabawił. Jego nastrój w pewnym stopniu może odzwierciedlić dokonane w tym
okresie zabójstwo ówczesnego ministra sprawiedliwości Rodrigo Lara Bonilla,
który publicznie krytykował narkobiznes. Escobar oczywiście nie działał
samodzielnie, wszystkim zajęli się jego ludzie.
Podobne sytuacje miały miejsce już o wiele wcześniej. Przykładowo, gdy Escobar w
wieku 26 lat został po raz pierwszy aresztowany za posiadanie kokainy w dziwnych
okolicznościach zginął policjant, który go schwytał, a wkrótce ktoś zastrzelił
również sędziów, którzy mieli go skazać.
Dodatkowych kłopotów Ecobarowi przysparzał rosnący w siłę konkurencyjny kartel z
Cali. Bardziej niż prywatną wojną niepokoił się jednak możliwością ekstradycji
do USA, gdzie czekała go śmierć lub dożywocie. Przy ofierze z życia około 50
sędziów Pablo osiągną swój kolejny cel – umowa ekstradycyjna z USA została
zerwana.
Inne huczne działania zainicjowane przez Ecobara to przykładowo: atak grupy M-19
w 1985r. na budynek Sądu Najwyższego w Bogocie; morderstwo kandydata na
prezydenta Luisa Carlosa Galana w 1989r.; zamach bombowy na samolot linii
Avianica, w którym zginęło ponad 100 osób; porwania dziennikarzy oraz atak na
siedzibę DAS (Urzędu Bezpieczeństwa).

Zabójczy uśmiech
Bliscy niektórych ofiar Escobara utworzyli nawet własną bojówkę – Los Pepes. W
późnych latach 80 na Kubie było już tylu jego wrogów, że musiał wyjechać.
Przebywał w Panamie i Nikaragui. Gdy w 1991 roku powrócił na Kubę, bezpieczne
schronienie znalazł w więzieniu. Dobrowolnie pozwolił się zamknąć. Jego
więzienie znacząco odstępowało jednak od tego, co przychodzi na myśl słyszącemu
to słowo. La Catedral – taką nazwą posługiwano się określając budynek postawiony
specjalnie dla Pabla. Chyba żaden inny więzień w historii nie może poszczycić
się własnym, prywatnym więzieniem z wygodnymi sypialniami, salonami do gier,
boiskiem piłkarskim, a nawet z domkiem dla gości. Wątpię, czy ktoś inny
kiedykolwiek zdołał tak zakpić z wymiaru sprawiedliwości…

Po ponad roku Escobar opuścił swoje więzienie, skazując się na życie w ukryciu.
2 grudnia 1993 roku, gdy po rozmowie telefonicznej z rodziną policja namierzyła
jego kryjówkę kokainowy król zginął w strzelaninie z funkcjonariuszami…
 


Jak już wspominałem zginął Pablo Escobar, lecz jego dziedzictwo pozostało.
Medellin przez wiele lat było uznawane za najniebezpieczniejsze miasto na
świecie. Praktycznie rządziły nim młodociane gangi "pistolocos" – szalonych
pistoletów. Kolejne rządy próbowały się uporać z narkotykami, kładąc największy
nacisk na działania militarne. Tak też doradzali im Amerykanie, dostarczając
jednocześnie Kolumbijczykom sprzęt wojskowy i wysyłając samoloty, które
spryskiwały uprawy krasnodrzewu (z tej rośliny produkuje się kokę). Jest jeszcze
jeden powód, dla którego Stanu Zjednoczone interesują się Kolumbią – ropa
naftowa. Kraj ten ma w tym roku osiągnąć rekordowy poziom produkcji 800 tys.
baryłek dziennie. Interesy narkotykowych bossów, kompanii naftowych, partyzantów
i rządu często się pokrywają.
W 2000 roku amerykański Kongres zatwierdził Plan Kolumbia – pomoc dla tego kraju
w walce z partyzantką i narkotykami. Kosztował on Amerykanów około pięciu mld
dolarów. Według Białego Domu plan odniósł sukces, czego dowodem ma być spadek
ataków terrorystycznych i porwań.
Kolumbijczycy coraz częściej nawołują do legalizacji narkotyków upatrując w tym
jedynego sposobu na rozwiązanie ich odwiecznych problemów. Jednak zezwolenie na
produkcję i sprzedaż kokainy tylko w Kolumbii nie rozwiąże problemów tego kraju.
Największym rynkiem zbytu dla "białego proszku" są Stany Zjednoczone. Przed
rokiem elity intelektualne z Kolumbii oraz Ameryki Południowej sformułowały
list, w którym domagają się od Stanów legalizacji, upatrując w tym jedynego
rozwiązania problemu. Możemy w nim przeczytać m.in., że za przestępczość
narkotykową producenci odpowiadają niemal w takim samym stopniu jak konsumenci.
Dopóki Ameryka będzie zapewniać rynek zbytu, dopóty wojna narkotykowa będzie
trwać.
Moim zdaniem mają oni sporo racji, wojna z narkotykami jak dotąd przynosi
odwrotne od zamierzonych skutki. Zjawisko narkomanii się rozrasta, produkcja
narkotyków się zwiększa. Zwiększają się nakłady na wojnę, więcej pieniędzy,
więcej broni i amunicji. Nic nie przynosi skutku. Powinno opracować się
racjonalny plan walki z narkotykami. Ponad pół roku temu w jednym z
amerykańskich miast przeprowadzono badania, które wykazały, że na każdych 9 z 10
banknotów dolarowych znajdują się ślady kokainy. Pozostaje nam cieszyć się, że
krasnodrzew nie jest zdolny rosnąć w sztucznych warunkach i w naszym klimacie.
Podobnie ludzie i podobne sytuacje mogłyby dotknąć bezpośrednio również i nas…
 

Tags: , ,

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • Twitter
  • RSS

Wypalaczowy faszyzm?

Oczywiście nie umniejszam winy samych biznesmenów, kreatywnych i pomysłowych lub po prostu cwanych i nastawionych na zysk podpatrujących zachodnie rozwiązania ludzi, którzy zdecydowali się na przełamanie tabu, na wywołanie medialnej i społecznej burzy, ludzi, którzy po prostu otworzyli pierwsze sieci sklepów oferujących dopalacze. Politycy wytworzyli jedynie popyt. Lecz, osoby, które stworzyły nań legalną podaż, konkurując z czarnym rynkiem również są winne. Pod przykrywką naturalnych mieszanek ziołowych, niejednokrotnie sprzedawano polną trawę z dodatkiem egzotycznych, lecz bezwartościowych z punktu widzenia psychonautów, roślin nasączonych po prostu odpowiednimi substancjami. Często były to syntetyczne kannabinole, czyli substancje wytworzone sztucznie na wzór występującego naturalnie w konopiach tetrahydrokanabinolu (THC), które często posiadały większy potencjał psychoaktywny, odurzający i uzależniający, które przynosiły więcej efektów ubocznych. Po kolejnych nowelizacjach zaczęto zastępować je jeszcze innymi, bardziej wymyślnymi chemikaliami. Na popularności zyskiwały również używki w innych formach, w tym sławny mefedron, który był dystrybuowany w postaci donosowego proszku. Aby zmniejszyć efekty uboczne niektórych z tych tymczasowo legalnych narkotyków, często dodawano doń leki takie jak paracetamol, a nawet różne bardziej wysublimowane. Dochodziło nawet do sytuacji, w których uzależnieni sprzedawcy podbierali dopalacze z opakowań, wypełniając ubytki mąką, sodą lub czymś innym, co mieli akurat pod ręką. Zupełnie tak jak ma to miejsce na nielegalnym, czarnym rynku.

Nie wiem, czy jakiś inny umysł był na tyle nietypowy, aby wymyślić tak czarny scenariusz, jaki przedstawię za chwilę. Narodził się on w mojej głowie po analizie całej sytuacji związanej z dopalaczami, po przemyśleniu sensu, jaki wynika ze słów ‘Produkt nieprzeznaczony do spożycia. W razie spożycia natychmiastowo skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą’. Zacząłem się zastanawiać, co byłoby gdyby… gdyby pewnego dnia, któryś z dystrybutorów dopalaczy, wpadł na pomysł jaki przedstawiali w swych wywodach niektórzy ludzie. Ludzie twierdzący, że narkotyki powinny być legalne po to by słabe jednostki same się wyniszczyły i wytruły. Stwierdził tak podczas jednej ze swoich wypowiedzi m.in. Janusz Korwinn Mikke, podobne słowa słyszałem później od wielu innych osób, na łamach prasy, telewizji i Internetu.

Gdyby jeden ze sprzedawców omawianych specyfików założył, że “tylko słabi gracze biorą dopalacze” i postanowił wbrew własnemu interesowi tych słabych graczy najzwyczajniej wyeliminować, miałby do tego znakomitą sposobność. Wystarczyłoby zamiast środków psychoaktywnych umieścić w nich składniki silnie trujące już w małych ilościach powodujące stany agonalne: strychninę, atropinę lub im podobne. Konsekwencje? Fala śmierci, setki, tysiące, a może i dziesiątki lub setki tysięcy ofiar. Ofiar, które podobnie jak użytkownicy Tajfuna zachęceni medialną nagonką, z jeszcze większą ciekawością sięgaliby po trujące substancje. W końcu coś, po czym tylu się przekręciło, to dopiero musi dawać kopa! Słabi gracze sami wpadaliby w te sidła i ginęli niczym lemingi masowo skaczące ze skarpy w otchłanie morza.

Konsekwencje dla sprzedawcy? Te akurat już poznaliśmy, gdy dopalacze zostały zamknięte; reakcja władz mogłaby być jedynie nieco szybsza, jeszcze bardziej spektakularna, widowiskowa i zdecydowana. Możliwe, że dodatkowo postawiono by sprzedawcy jakieś inne zarzuty np. zbrodni. Ale przecież on sprzedawał produkty nie do spożycia, więc prawo musiałoby zostać nagięte jeszcze bardziej.

Ja mam nadzieję, że nikt, nigdy i nigdzie nie skorzysta z wytworów mojej wypaczonej nieco wyobraźni. Przemyśl to jednak, gdy będziesz rozważał kolekcjonowanie kolejnego środka!

Tags: ,

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • Twitter
  • RSS

Czy to rząd winien jest szkód zdrowotnych dopalaczy?

O tym jak władza państwowa sprawiła, że coraz więcej ludzi zatrutych dopalaczami zaczęło trafiać do szpitali za chwilę. Na początku warto zauważyć jak przez bezsensowne prawo i populistyczną politykę zera tolerancji władze przyczyniły się do wynalezienia, a właściwie wymyślenia dopalaczy, a następnie do ich ogromnej popularności.

Za powstanie dopalacze należy obwinić pośrednio Stany Zjednoczone. To one rozpoczęły politykę prohibicji i narzuciły ją reszcie świata jako jedyne skuteczne rozwiązanie problemu narkomanii. Dziś niestety wiadomo, że był to nieodwracalny błąd, który przyczynił się do rozrostu narkomanii, pojawiania się czarnego rynku, który zapewnił zaplecze ekonomiczne mafii, gangsterom, terrorystom i innym przestępcom. Obecne wiadomo już, że przez te nierozważne poczynania, wprowadzone przez ludzi, którzy pragnęli zachować ’stołki’ po czasach nieudanej prohibicji alkoholowej, zyski z rynku narkotyków, zaraz po ropie naftowej i medycynie stanowią ogromną część obrotów w światowej gospodarce. Teraz coraz więcej ludzi i państw zauważa, iż narkotyki były, są i będą. Skala zjawiska jest już niemal niezależna od prawa. Jego zaostrzanie nie wpływa na ograniczenie narkomanii, a często wręcz odwrotnie przyczynia się do jej rozrostu. Liberalizacja polityki w Portugalii, czy Holandii dowiodła, że takie podejście może przyczynić się do minimalnego zmniejszenia statystyk nowych uzależnień. Kryminalizacja handlu, czy nawet posiadania i używania narkotyków skłoniła do rozważań nad obejściem przepisów, nad wynalezieniem narkotyków, których jeszcze nie sklasyfikowano. Tak zaczęły powstawać pierwsze dopalacze. Prawdopodobnie nie doszłoby do tego, a na pewno nie doszłoby do tego tak szybko, gdyby państwa świata stosowały bardziej liberalne, lecz racjonalne podejścia do zjawiska narkomanii. Gdyby nie karano tak surowo za używki mniej groźnie, niż te wbudowane już w naszą kulturę i dystrybuowane legalnie, często pod monopolem państwowym. Już dawno, bo w 1995 roku Światowa Organizacja Zdrowia udowodniła mniejszą szkodliwość marihuany od tytoniu i alkoholu, potwierdziły to choćby badania przeprowadzone przez ekspertów z renomowanego journalu medycznego The Lancet w 2001, a następnie w 2010 roku.

Tu zaczyna się druga wina, jaką ponosi państwo. W Polsce polityka antynarkotykowa jest wyjątkowo surowa. Podczas gdy w innych krajach Europy i zachodu posiadanie substancji odurzającej na użytek własny traktowane jest jako wykroczenie, najczęściej zagrożone karą mandatu. U nas jest to przestępstwem, wbrew zasadzie leczyć zamiast karać, użytkownicy narkotyków trafiają do więzień, gdzie mają swobodny dostęp do źródła swej choroby – do narkotyków. Zamiast trafiać na terapię, czy do ośrodka zamkniętego zajmującego się leczeniem uzależnień są karani za swoją chorobę i swoje uzależnienie. Wraz z dopalaczami pojawiła się dlań nowa alternatywa, legalne zaspokajanie potrzeb, które kreuje ich choroba. Odkąd pojawiły się te sklepy, nie musieli już uganiać się, za dilerami, ryzykować kontaktu z nimi, ani z policją. Mogli wreszcie w świetle prawa używać substancje podobne do tych, których używali wcześniej. Podobnych, często jednak bardziej szkodliwych i toksycznych, nigdy nie testowanych i nie przebadanych wytworów wyobraźni chemików. Dopalaczowy interes kwitł, masowo pojawiały się nowe punkty sprzedaży. O dziwo wiadomo mi o jednym sklepie, który poniósł porażkę. Zadecydowało o tym jego położenie. Sklep z dopalaczami w Cieszynie splajtował. Stało się tak najprawdopodobniej, dlatego, że użytkownicy woleli zaopatrywać się w substancje sprawdzone, znane od lat, legalnie dostępne tuż za mostem, za granicą, w Czechach. Czyżby Czesi wprowadzając regulacje swojej liberalnej polityki, gdy wszyscy się im dziwili, uprzedzili problem dopalaczy?

Zabawne i absurdalne, ironiczne? To jeszcze nie koniec udziału parlamentu i rządu w działaniach sprzyjających szkodzie obywateli!

Warto wspomnieć o nastawieniu do dopalaczy samych użytkowników. Ludzie myśląc, że coś sprzedawane jest legalnie byli wielokrotnie niemal pewni, że musi to być stosunkowo bezpieczne. Bezpieczniejsze od właściwie mało szkodliwych narkotyków, które przecież są nielegalne i surowo karane. Stąd beztroskie zażywanie przeogromnych ilości nowych tajemniczych substancji, mieszanie ich, przyjmowanie w towarzystwie alkoholu, tytoniu oraz tych nielegalnych. Początkowo najczęściej kończyło się to najwyżej złym samopoczuciem, mdłościami, ospałością, otępieniem, bólami brzucha lub biegunką. Zwróćmy uwagę na to, kiedy pojawiła się fala ostrych zatruć spowodowanych tymi substancjami.

Po pierwsze pojawiał się po wakacjach, gdy młodzież zaczęła w szkołach wymieniać się spostrzeżeniami i doświadczeniami związanymi z dopalaczami. Do tego czasu zmianie uległy niestety i same dopalacze. Pod wpływem kolejnych działań rządu i nowych zaostrzeń ustawy o przeciwdziałaniu narkomani na listy substancji zakazanych wprowadzano kolejne środki chemiczne będące składnikami dopalaczy. Pomińmy już fakt, że przy jednej z pierwszych nowelizacji na listę wpisano lilię wodną, popełniając literówkę w łacińskiej nazwie pewnej rośliny. Zastanówmy się raczej nad konsekwencjami nowych rozszerzeń owej listy.

Właściciele dopalaczy nie rezygnowali. Zamiast substancji przetestowanych już trochę w innych krajach, byli zmuszeni wprowadzać do swoich specyfików nowe zmienione środki chemiczne, które nie figurowały jeszcze na czarnej liście. Kolejne rozszerzenia, oznaczały kolejne substancje. Substancje sprawdzone, stosunkowo mało szkodliwe, zastępowały nowe, opracowywane w pośpiechu, słabiej sprawdzone, w ogóle nieprzebadane. Tak właśnie za sprawą polityków doszło do sytuacji, gdy na rynku pojawił się Tajfun i inne silnie toksyczne substancje, które były w stanie spowodować nawet zgon. Po jednej z kolejnych nowelizacji, która zbiegał się w czasie z końcówką wakacji wprowadzono do obrotu bardzo szkodliwe, nowe specyfiki. Każda z nowelizacji zmuszała, do wprowadzania mniej sprawdzonych, często groźniejszych chemikaliów.

Mało tego! Przed pierwszą nowelizacją na opakowaniach środków kolekcjonerskich, prócz formułki ‘Ne do spożycia’ widniały jeszcze składniki, które były w nich zawarte. Ułatwiało to jednak pracę Rządu, który przepisywał je na swoją listę, zarówno te psychoaktywne, jak i zwyczajne nieaktywne wypełniacze. Jako, że produkty kolekcjonerskie nie muszą na opakowaniach wymieniać swych składów, właściciele dopalaczy szybko zrezygnowali z tej praktyki. Z praktyki, która w razie zatrucia mogła znacznie ułatwić pracę również lekarzom. Od kolejnej nowelizacji, zamiast sprawdzać nazwę substancji na opakowaniu, lekarze musieli wysyłać próbki do analizy, która trwała zazwyczaj bardzo długo. Zamiast szukać sposobów leczenia zatrucia daną substancją w literaturze, prasie, Internecie, czy u swoich zagranicznych kolegów, musieli najpierw zastanawiać się, jaka substancja zawiniła…

I jeszcze jedno! Kolejne nowelizacje doprowadziły do tego, że pod szyldem wcześniejszych nazw sprzedawano całkowicie inne środki. Osoby sugerujące się jedynie opakowaniem i nazwą, które nie zauważyły małego napisu typu ‘new’, mogły z łatwością przedawkować nową substancję, która okazałaby się jeszcze bardziej toksyczna i silniej działająca, niż ta, która została wycofana dzień wcześniej.

Tak oto nasze ‘opiekuńcze” państwo nierozważnie, bezmyślnie i krótkowzrocznie przyczyniało się do zagrożenia życia i zdrowia obywateli. Może nawet powinien się tym zając główny inspektorat farmaceutyczny?

Tags: , , ,

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • Twitter
  • RSS

Darmowa reklama dopalaczy!

Pomimo, że tzw. smart drugs funkcjonowały w Internecie od kilku lat przed pojawieniem się pierwszych sklepów stacjonarnych. Mimo, tego, że wiedziało o tym wielu zainteresowanych odurzeniem oraz tego, że były w pełni legalne, nie cieszyły się zbyt wielkim zainteresowaniem.

Niektórzy terapeuci, niemal żaden rodzic, a nawet żaden dziennikarz nie mieli pojęcia o ich istnieniu. Wiedzieli tylko zainteresowani, najczęściej młodzi, poszukujący przygód użytkownicy Internetu

Boom na dopalacze rozpoczął się wraz z pojawianiem się pierwszego sklepu stacjonarnego, który podobnie jak sklep spożywczy, czy sklep monopolowy miał sprzedawać owe używki w terenie. Pierwsze sklepy otworzyły Dopalacze.com oraz Hempszop. Chemiczne specyfiki sprzedawano pod szyldem produktów kolekcjonerskich, by uniknąć problemów z prawem, wynikających zarówno z procedur dopuszczania do obrotów produktów spożywczych, jak i z ewentualnych powikłań pojawiających się po ich zażyciu (produkt kolekcjonerski – nie do spożycia).

Niespotykanej polarności dopalacze nie zawdzięczają jednak temu, że zaczęto sprzedawać je w sklepach stacjonarnych. To media ostrzegające przed ich zgubnym skutkiem, ukazujące wywiady z ich użytkownikami, relacje z niezapomnianych ‘tripów’, pokazujące dopalacze każdego dnia, w każdym wydaniu programów informacyjnych, publicystycznych, w najlepszy6ch godzinach antenowych. To telewizja, gazety, radia i wszelkie inne media lokalne oraz ogólnopolskie. To Ci ludzie, którzy pod pozorem prewencji każdego dnia prowadzili wręcz indoktrynacyjną reklamę tych środków, napędzali tabuny klientów do sklepów.

Hordy klientów, zainteresowanych narkotykami sprzedawanymi legalnie, o których dowiadywały się od znajomych, rodziców, nauczycieli, lecz najczęściej z telewizji i gazet, przynosiły ogromne zyski. Duże zyski sprzyjały otwieraniu nowych placówek, w nowych miastach. Nowe placówki oznaczały antyreklamę (która de facto także jest reklamą) w kolejnych mediach i tak się to zapętliło. Sytuacja była absurdalna do tego stopnie, że wystarczyło tylko poczekać, aż sklepy z tzw. dopalaczami pojawią się na wsiach, w których nie ma sklepów spożywczych. Sklepy te były już nawet obecne w szkołach, niektóre sklepiki szkolne obok gum do żucia i kanapek oferowały dopalacze


Ponadto Dopalacze.com posłużyły się sprytnymi chwytami marketingowymi, które miały napędzać im dodatkowych klientów. W nazwie zawarto adres witryny internetowej, pod którym można było nabyć te środki, poczytać o nich, znaleźć najbliższy sklep stacjonarny. Do tego warto zauważyć, że firma wręcz nadużywała koloru fioletowego. Ten właśnie kolor najłatwiej zapada w pamięci, wręcz rzuca się w oczy, ma duże znaczenie psychologiczne, potrafi nawet zmieniać nieco procesy myślowe. Obok możemy zobaczyć jak dziś marketingowcy próbują wykorzystać fenomen dopalaczy dla dobra swoich kampanii…

Tags: , ,

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • Twitter
  • RSS